Uwaga, będzie Fluff.
***
Donośny dźwięk powitalnych trąb sprawił, że Loki od samego przebudzenia miał zły humor. Tak w ogóle, to co za debil wymyślił trąbienie o
dwunastej rano na powitanie gości Odyna? A tak. Odyn.
Któż by się spodziewał.
Kłamca wydał z siebie gardłowy pomruk niezadowolenia i zwlókł się z łóżka głową w dół. Wiedział, że jeśli pogrzeje pościel jeszcze chwilę, to nie dość, że jeszcze bardziej się wkurzy, bo go obudzili, to jeszcze kompletnie straci motywację, by ruszyć dupę i udawać dobrego synka.
Ciągnąc nogami udał się do łaźni, licząc, że zamoczony w ciepłym, gęstym soku z jabłek Idunn, z delikatnymi dłońmi służącej masującymi mu mięśnie szyi i karku, odeśpi trochę niedospane. Ta, jasne. Tu nawet służące są wynajęte. Znaczy, to, że służące się wynajmuje, jest raczej normalne, ale tentutaj są wynajęte wynajęte. W sensie, że przez Odyna, żeby jak trzeba to pogoniły Lokiego. Ku ich niezadowoleniu, bo nie było tajemnicą, że najwięcej morderstw w Asgardzie było popełnianych właśnie w łaźni należącej do boga kłamstw. Ciągle trzeba było zatrudniać nowe służki, bo średnio jedna w tygodniu musiała na pogrzeb. Swój. Tylko dlatego, że chciała ominąć kolejkę do masowania karku Lokiego. I nie miała akurat przy sobie miecza.
Mniejsza o sprawy prywatne służek. Lokiemu jakoś niespecjalnie przeszkadzało to, że się o niego biły.
W każdym razie blondynka, której imienia nie znał, a która co chwilę traciła przytomność (jakim cudem ona tu jeszcze pracuje?), z żalem w głosie poinformowała go, że za pół godziny musi być w Sali Tronowej. Loki prawie zaklął, ale przypomniał sobie, że Odyn zabronił.
Zerwał się, jakby kąpiel nagle zaczęła wrzeć, i owijając się szczelnie lnianym płótnem popędził do garderoby.
Chyba nie trzeba wyjaśniać, co się tam działo.
Wspomnę tylko, że strój wizytowy, który właśnie zakładał Loki, to najgorsze co może spotkać kogoś, kto się spieszy. Napierśniki, skórzane płaszcze, hełm i cała reszta tych szpanerskich pierdół mogła takie chuchro jak Lokiego przysypać. Ale on się nie dał.
Cały czas walcząc z prawym butem podskoczył do balustrady na lewej nodze i zleciał z niej jak wiatr. Mniej więcej dwa schodki przed końcem trasy przypomniał sobie, że mógł to wszystko zrobić za pomocą magii. I zarobić dwadzieścia osiem minut i trzydzieści sekund spania. Walnął się więc tylko ręką w twarz i wparował wejściem dla VIPów do Sali Tronowej.
Zajął swoje stałe miejsce w następującym schemacie: od lewej, Thor, Odyn, Frigga, Loki (tak właściwie powinien siedzieć po lewej, bo był najmłodszy, ale jak był mały, to uparł się, że 'on chce koło mamy' i tak już zostało).
W momencie, kiedy z westchnieniem ulgi kryjącym zadyszkę opadł na swój tron, drzwi dla gości rozwarły się i do pomieszczenia weszła Vanaheimska rodzina królewska: na przedzie szli król Iwaldi i królowa Freya, a za nimi ich córka, Sigyn, czy jakoś tak.
Znudzony Loki przyjrzał się dokładniej księżniczce Vanaheimu. Była bardzo szczupła, wyglądała na kruchą jak porcelanowa laleczka. Jej cera była blada i cieniutka jak papier, co ładnie komponowało się z chabrowymi oczami i złotymi, lekko pofalowanymi włosami do bioder. Na nagie, nieokryte zwiewną suknią ramiona narzucone miała wilcze futro, co trochę łamało jej grzeczny wygląd.
Kłamca uśmiechnął się pod nosem, zasłaniając usta pięścią, na której opierał podbródek.
Z zamyślenia wyrwał go Odyn, przemawiając tubalnym, donośnym tonem.
- Witaj, Iwaldi. Witaj i ty, Freyo, oraz Sigyn, córko Vanaheimu. Radzi jesteśmy, że odpowiedzieliście na nasze zaproszenie. Przejdźmy do Biesiadni, nie będziecie tu przecież tak stać. - Lokiego zadziwiało, jak szybko głos ojca przechodził z arystokratycznego i władczego do koleżeńskiego i ciepłego. Za każdym razem jak to słyszał, postanawiał sobie, że też się tego nauczy. Kiedyś tam.
Wszechojciec wstał, zaraz za nim Frigga, Thor i Kłamca. Udali się do Sali Jadalnej, potocznie zwanej Biesiadnią. Asgardczycy już tak mieli, że u nich każdy posiłek był okazją do imprezy. Ci najlepsi świętowali nawet na śniadaniu. Loki nie rozumiał, jak Thor może zadawać się z takimi jak oni.
Sam był świadkiem, jak jego starszy bart upijał się do nieprzytomności, a potem jego niewiele bardziej trzeźwi kumple nagle przypominali sobie, że Loki nie jest trędowaty i że można poprosić go o pomoc. Mianowicie, o usunięcie efektów i przetransportowanie boga piorunów do jego komnaty bez pokazywania się ojcu. Jak na pana chaosu i psot przystało, w zamian za przywrócenie Thorowi stanu przed-imprezowego (łącznie ze stanem cywilnym, bo raz, otumaniony miodem, hajtnął się z Volstaggiem), Loki fundował bratu podwójnego kaca. Liczył, że brata czegoś to nauczy, ale wiedział też, że tylko sam się oszukuje. Taki młot jak Thor niczego nie pojmie. Cóż za piękna gra słów.
Tak jak zawsze w Sali Jadalnej już czekali inni asgardzcy bogowie. Stali potulnie przy swoich miejscach, czekając na dany przez Odyna znak. W głębi pomieszczenia widać już było służących z tacami pełnymi jedzenia.
Kiedy Jednooki zajął już swoje miejsce u szczytu stołu razem z Friggą, reszta bóstw też usiadła. Zwykle rodzina królewska siedziała przy stole tak samo, jak w Sali Tronowej, ale dziś, z okazji przyjazdu gości, rozmieszczenie zostało odrobinkę zmienione.
Po stronie Odyna, po której zwykle siedział Thor, zasiedli Iwaldi i Freya, a prostopadle do Friggi usiadł Thor, Loki i Sigyn. Kłamca nie mógł przeboleć, że po raz pierwszy od niecałego tysiąca lat nie siedzi koło matki, i że po lewej ma swojego brata-idiotę, ale jakoś rekompensował mu to fakt, że po prawej siedziała śliczna Sigyn.
Loki nie był raczej imprezowym zwierzęciem i ograniczał się jedynie do unoszenia kielicha na dwa centymetry w górę podczas toastów. Nie przejmował się, po pierwsze dlatego, że zawsze tak robił, po drugie dlatego, że Sigyn też tak robiła.
Po jakiejś godzinie Thor z kumplami gdzieś wybyli, więc ku uciesze boga kłamstw rola przewodnika po Asgardzie spadła na niego.
Z początku nie rozmawiali. Oczywiście, Loki mówił co nieco o miejscach, które mijali, ale na tym się kończyło. Przynajmniej dopóki nie weszli do ogrodów.
Sigyn westchnęła z zachwytu. Światło największego z kilku asgardzkich księżyców ukazywało piękne, wymyśle rośliny.
- Nie wiedziałem, że jesteś z Vanaheimu. - przełamał się Loki.- Mówi się o tobie jako o asgardzkiej bogini.
- Bo jestem. - odpowiedziała nieśmiało. - Przynajmniej w połowie. Moja mama jest Azyną, a tata Vanem. Ale urodziłam się w Vanaheimie.
Loki skinął głową, lekko spinając usta. Coś mu się podobało w tej dziewczynie. Zwykle nie lubił niepewnych siebie ludzi, ale w jej wykonaniu to było takie... słodkie. Nawet. Kiedy widziała, że na nią patrzy, rumieniła się tak, że nawet ciemności nocy tego nie ukrywały. A księżyc jeszcze wszystko utrudniał.
- Czego właściwie jesteś boginią? - zapytał.
- Na razie niczego. Nie wiem. Po prostu... jestem. Bez żadnego konkretnego patronatu. Tyle przegrać. - zaśmiała się po raz pierwszy, a Loki poczuł ucisk w żołądku. No dobra, nie ucisk. Wmawiał sobie, że to ucisk. Wiedział, że to było to, co jego matka nazywała motylkami.
Wpadłeś w gówno, chłopie.
No przecież wiem.
Spacerowali po ogrodach długo. Nie byli też zbytnio zdziwieni, że nikt ich nie szuka. Bywa.
Rozumieli się bardzo dobrze. Oboje po raz pierwszy od dawna czuli się swobodnie.
Usiedli pod olbrzymim jesionem, symbolizującym Yggdrasil.
Rozmawiali.
Śmiali się.
Chodź przez chwilę byli wolni.
Kiedy znad morza zaczął wiać zimny wiatr, Loki przytulił Sigyn do siebie. Nie protestowała, choć przez chwilę czuła się nieswojo. Ale tylko przez chwilę.
Kiedy dźwięki biesiady ucichły, zniżyli głosy. Nie chcieli, by ktoś ich tu zobaczył. Zaraz by się wolność skończyła.
- Wiesz - powiedział Loki - twój ojciec chce wydać cię za Thora. Po to tak naprawdę cię tu zaciągnęli. Mój brat miał zrobić na tobie wrażenie. Następną wycieczkę do Asgardu odbyłabyś w sukni ślubnej.
Sigyn spojrzała na niego. Musiała zadrzeć głowę, która spoczywały na piersi Kłamcy.
Trickster oparł skroń o jej włosy.
- Ale wiesz co? - kontynuował. - Ja na to nie pozwolę. Nie wyjdziesz za tego buca. Wyjdziesz za mnie.