After Captain America: The Winter Soldier
Spoilery.
Cz. 1
- Agentko Collar.
- Dyrektorze Fury.
- Jesteś mi potrzebna.
- Domyśliłam się. Mimo wszystko, dzwoni pan do mnie o drugiej w nocy tylko w skrajnych przypadkach.
- Za godzinę w siedzibie S.H.I.E.L.D. w Waszyngtonie.
- A przyśle pan odrzutowiec? Bo się nieładnie składa, że jestem Europie Środkowej.
- Gdzie konkretnie?
- Polska. Bukowina Tatrzańska. Dał mi pan urlop, zapomniał pan? Miałam leczyć rękę w wodach termalnych.
- Jesteś jak wilk, Collar. Szybko się goisz. Koniec urlopu.
Shelby westchnęła tylko.
- Nie zapytasz o co chodzi?
Dziewczyna podziękowała sobie w duchu, że na chwilę wstrzymała się i nie zaczęła go wyzywać. Była pewna, że już się rozłączył.
- Lubię niespodzianki.
- Wiesz, nie przyjeżdżaj. Spotykamy się w Porto Cristo na Majorce. Duży czarny jacht to mój jak coś.
- Jasne. Tam dostanę instrukcje?
- Tak.
- Ile mam czasu?
- Pół godziny. Skróciłem ci drogę, nie zapominaj o tym.
***
Shelby zadowolona weszła na jacht. Fury już tam na nią czekał.
Zasiedli w sali obrad razem z agentką Hill i z duetem Fitz-Simmons.
- Kto to jest? - zapytała Simmons.
- Agentka Ósmego Stopnia Shelby Collar. Nie bój się, nie masz prawa jej znać, nie stracisz pracy za niepoinformowanie. Pracuje w wydziale do zadań specjalnych.
- Robi śmiertelników z nieśmiertelnych? - zaśmiał się Fitz.
- Też.
- Dowiem się o co chodzi? Chciałabym wrócić na urlop. Kasa mi leci z konta.
- Opłacimy. Proszę. - Fury podsunął jej teczkę.
Otworzyła i zamarła.
Uniosła oczy na dyrektora.
- Pan sobie kpi. Mam ścigać ducha? Co jeszcze? Może go zabić?
- Nie. Przekabacić na naszą stronę.
- Pan mnie przecenia.
- Albo ty siebie nie doceniasz. Co to dla ciebie?
- To Zimowy Żołnierz, dyrektorze. - Shelby oparła się o stół, gwałtownie odrywając plecy od oparcia krzesła. - Go się nie da przekabacić.
- Oj proszę cię. Owinęłaś sobie Wolverina wokół palca, a z jakimś kalekim mordercą nie dasz rady?
- Nie o to chodzi, dyrektorze. Proszę nie udawać, że nie wie pan, o czym mówię.
- Wierzę w ciebie. Dzisiaj o siódmej rano masz wylot do Nowego Jorku, gdzie według informatowrów znajduje się teraz Zimowy Żołnierz. Twoim zadaniem jest sprowadzenie go do siedziby S.H.I.E.L.D.u w Moskwie i sprawienie, że zechce się nawrócić.
- Z cudami to do Boga. Ewentualnie do kolegów z Asgardu.
- Albo do "tej, która z nieśmiertelnych robi śmiertelników".
Shelby straciła już zapas ripost. Normalnie kłóciłaby się dalej, ale dochodziła czwarta, więc jej mózg nie pracował jeszcze swoim prawidłowym trybem.
Z sercem w gardle dotarła na lotnisko. Biznes klasa. Ale rządowego to nie łaska.
Odsypiała noc podczas lotu, mając głęboko w nosie drobne turbulencje, prawie niezauważalne dla kogoś, kto spał.
Z uśmiechem przywitała Manhattan. Kochała to miejsce, być może dlatego, że sama urodziła się w malutkim polskim miasteczku i miasta typu Londyn, Nowy Jork czy Tokio były dla niej tylko marzeniem.
Potem celem. A potem pracą. Satysfakcją.
Wpadła do mieszkania. Samochód miał być podstawiony o siedemnastej, więc miała jeszcze trochę czasu. Przebrała się i usiadła w najwygodniejszej ze wszystkich swoich kanap. Druga najlepsza była w Paryżu. Trzecia w Londynie.
Minutę przed czasem. Wtedy właśnie pod apartamentowiec zajechał czarny shieldowski Jaguar.
Dostała smsa.
"Kluczyki w oku."
Wiedziała o co chodzi.
Wyjęła z szafy dwa karabiny: jeden, malutki, naładowany samoiruchamiającymi się dozownikami leku usypiającego, drugi, ogromny i śmiertelnie dokładny, w razie wu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz